środa, 12 czerwca 2013

Recenzja Casting Creme Gloss od Loreal

Mój wielki dzień zbliża się wielkimi krokami, choć nie idzie to w parze z moimi przygotowaniami. Bez pośpiechu, powolutku zaczynam ogarniać siebie i całą resztę. Dlatego też do ślubu postanowiłam nie maltretować moich włosów za bardzo, bo od tego rozjaśniania tak przepaliły mi się końcówki, że przy każdym następny farbowaniu przybierały coraz to nowe odcienie niebieskiego i fioletu.

Tym razem postanowiłam spróbować czegoś delikatniejszego, choć obawiałam się, że tak długich i ciemnych odrostów farba (jak twierdzą producenci) bez amoniaku nie „złapie”, ale i tak postanowiłam spróbować. Właściwie polowałam na nowość od Garniera (Olia), ale akurat w Rossmanie nie było, więc tym razem padło na Loreal Casting Creme Gloss kolor Jasny perłowy blond (1021). Ostatni raz farbowałam się dokładnie 17 kwietnia. Wiem, strasznie dawno tamu i pewnie dlatego wyglądam na zdjęciu jak wyliniały mop. Na dodatek zwykle byłam przyzwyczajona do nakładania farby na sucho, dlatego też ostatni raz włosy myłam wczoraj rano, sorry, że tak was starsze zdjęciami, ale dzięki temu zobaczycie najlepsze efekty. Wróćmy jednak do samej farby.

Opakowanie wielkie, a w środku jeszcze więcej pojemniczków. Tubka z kremem koloryzującym, tubka mleczka utleniającego, odżywka ochronna i rękawiczki. Wszystko byłoby super gdyby właśnie nie te opakowania. Ta która zawiera mleczko utleniające jest okropnie niewygodna. Do tubki, której nie można postawić trzeba wycisnąć tubkę z kremem koloryzującym. Oczywiście w pudełku, z którego to wszystko wyjęłam był otwór do włożenia jej, aby stało to stabilnie, ale ja zauważyłam go dopiero po zafarbowaniu. Później jednak, kiedy nakładałam mieszankę tubka ta okazała się bardzo wygodna, bo jest bardzo miękka i łatwo można wycisnąć z nie zawartość. 

Więcej na: ekaterinakozlova.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz